piątek, 28 grudnia 2012

O sądzie, który Fundacji DKMS-Polska się nie bał

Sąd Okręgowy w Katowicach po rozpoznaniu sprawy z powództwa Fundacji DKMS Bazy Danych Komórek Macierzystych Polska w Warszawie przeciwko prof. Sławomirze Kyrcz-Krzemień o ochronę dóbr osobistych i zapłatę oddalił powództwo w całości i zasądził od powodowej Fundacji DKMS Polska na rzecz pozwanej zwrot kosztów zastępstwa procesowego.
Istotne fragmenty uzasadnienia:
  1. "W ocenie sądu nie jest tak jak twierdzi strona powodowa, że wypowiedzi strony pozwanej istotnie naruszyły jej dobra osobiste. Strona powodowa wyjmując z kontekstu wypowiedzi pozwanej uwypukliła i podnosiła  te okoliczności, które w ocenie sądu miały skutkować korzystnym rozstrzygnięciem dla strony powodowej".
  2. "Strona powodowa podnosiła, jakoby użyte przez stronę pozwaną sformułowanie „najgorsze jest to, że dawca jest przewożony do Niemiec”  miałoby powodować naruszenie jej dóbr osobistych. To sformułowanie w ocenie Sądu jest  zgodne z prawdą. W toku postępowania wykazano bowiem, że do roku 2010, co zresztą potwierdziła sama świadek Kinga Dubicka zeznając: ”dokładnie do dnia 10 września 2010 roku wszelkie pobrania od potencjalnych dawców miały miejsce na terenie Niemiec”. Świadek Kinga Dubicka stwierdziła, że pierwsze pobranie na terenie Polski miało miejsce 10 września 2010 roku. Co za tym idzie wypowiedź pozwanej w tym zakresie, że dawca jest przewożony do Niemiec, polegała na prawdzie. Użyte przez pozwaną słowo „najgorsze jest to”, które było podkreślane przez stronę powodową jako słowo sugerujące największe zło jakie może spotkać potencjalnego dawcę, Sąd uznaje za wiarygodne w tym zakresie twierdzenia strony pozwanej, że nie było to użyte w takim kontekście jak wskazywała to i próbowała wykazać przed sądem strona powodowa, ale że słowo to oznaczało, że dawca powinien mieć pobranie najbliżej miejsca zamieszkania. Sąd podziela stanowisko strony pozwanej, która miała prawo uznać, że pobieranie materiału poza granicą Polski, biorąc pod uwagę odległość od miejsca zamieszkania, nie jest okolicznością pożądaną dla dawcy.
  3. "Kolejne stwierdzenie, które pojawiło się jako to, które miało by naruszać dobra osobiste Powódki, to sformułowanie użyte przez Pozwaną słowa „zawłaszczają naszych dawców”. Definicja słowa „zawłaszczyć, zawłaszczać” zawiera wiele elementów. To nie tylko przejąć coś na własność, ale wykorzystywać coś na swoje potrzeby, zatem sformułowanie użyte przez stronę pozwaną w ocenie Sądu również nie narusza dóbr osobistych Powódki, skoro, co w sprawie było bezsporne, rejestrem czyli jednostką skupiającą dane dawców bazy Powódki jest rejestr ZKRD, skoro rejestr ten wykorzystuje dane dawców na swoje potrzeby, zatem określenie „zawłaszczają naszych dawców” nie było w ocenie Sądu okolicznością, która naruszyła by imię i renomę strony powodowej."
  4. "W ocenie Sądu sformułowanie dotyczące lobbowania strony powodowej nie stanowiło również naruszenia jej dóbr osobistych. Sąd pragnie tylko zaznaczyć, że sama świadek Kinga Dubicka składając zeznania przyznała, że publicznie wypowiadała się podczas konferencji uzgodnieniowej organizowanej przez Ministerstwo Zdrowia za możliwością dokonywania pobrań zagranicą.  Skoro sama świadek Kinga Dubicka przyznaje, że taka okoliczność miała miejsce, że wyrażała swój pogląd wśród znawców tematu, gdzie ważyły się losy dotyczące konkretnych zapisów, gdzie środowisko medyczne którego działalnością jest transplantologia mogło wypowiedzieć się w tym aspekcie, sama świadek wskazywała że opowiadała się za możliwością dokonywania pobrań zagranicą, w ocenie Sądu świadek potwierdziła  że właśnie propagowała to rozwiązanie, aby było ono przyjęte w ustawodawstwie polskim, a jeżeli propagowała i popierała coś, to tym samym, biorąc pod uwagę definicję słowa lobbing, lobbowała za takim rozwiązaniem."
  5. "Pozwana stwierdziła, że jest przeciwna turystyce przeszczepowej.  Co do definicji turystyki przeszczepowej Sąd pragnie zwrócić uwagę, że strona powodowa wnioskowała o oddalenie wniosku w tym zakresie aby Sąd przeprowadzał dowód z Deklaracji Stambulskiej dotyczącej właśnie tej definicji. Sąd jednak wniosku o oddalenie tego wniosku dowodowego nie uwzględnił, Sąd bowiem wziął pod uwagę, że ta Deklaracja jest dokumentem, który funkcjonuje w sprawie handlu organami i turystyki transplantacyjnej. Sąd zapoznał się z tą definicją i z tej definicji wynika m.in., że podróże transplantacyjne stają się turystyką transplantacyjną, jeżeli wiążą się z handlem organami lub komercją transplantacyjną, albo jeśli źródła, mające zapewnić  przeszczepy pacjentom spoza kraju osłabiają możliwości danego kraju do zapewnienia usług transplantologicznych na własnym terytorium. W ocenie Sądu działalność strony powodowej, która właśnie dopuszczała możliwość  pobrań tylko i wyłącznie zagranicą osłabia możliwości polskiego kraju do zapewnienia usług transplantologicznych. Strona powodowa w żaden sposób nie zanegowała twierdzeń pozwanej, że w przypadku jeżeli chcemy skorzystać z rejestru ZKRD musimy się do tego rejestru o taką zgodę zgłosić, pomimo że tam zarejestrowany jest dawca pochodzący z Polski."
  6. "Biorąc pod uwagę powyższe Sąd uznaje, że strona pozwana nie naruszyła dóbr osobistych powódki, a co za tym idzie, roszczenie oddala w całości, również w zakresie roszczenia o zadośćuczynienie. Sąd uwzględnił wniosek strony pozwanej o zasądzenie kosztów zastępstwa procesowego w wyższej stawce niż stawka minimalna."

sobota, 6 października 2012

Skandal z dawcą. Niemieckim dawcą

O działalności Fundacji DKMS napisano i mówiono wiele. Ale to jest mega skandal!

Zgadnijcie drodzy PT Czytelnicy, z jakiego to rejestru był ten dawca? Tak, brawo! Zgadliście.
Dodam, że nie przypominam sobie, aby taka sytuacja była w przypadku dawcy zrekrutowanego przez POLSKIE rejestry. I to zarówno w przypadku polskich pacjentów, czy to zagranicznych.

poniedziałek, 1 października 2012

Spojrzenie na transplantologię

Tego typu artykuły, jak ten wróżą zainteresowanie służb specjalnych.

Czy będzie tak w tym wypadku? Zobaczymy. Faktem jest, że wszystkiego na sporawę dr. Garlickiego zwalić nie można.

Nas zainteresował ten komentarz, który znalazł się pod artykułem w "Rz":


A to rzeczony artykuł:

W 2011 r. przeszczepiono w Polsce rekordową liczbę 1514 narządów, a w tym roku powinno być równie dobrze, jeśli nie lepiej - poinformował prof. Roman Danielewicz, dyr. Poltransplantu.

Polska transplantologia powoli wychodzi z zapaści.

Specjalista mówił o tym podczas debaty eksperckiej "Transplantologia polska - fakty", która odbyła się w Warszawie. Okazją do tego była konferencja "Żywy dawca narządów".

Do końca sierpnia 2012 r. przeszczepiono w naszym kraju 1014 narządów pozyskanych od zmarłych dawców, co pozwala oczekiwać, że również w tym roku przekroczona zostanie liczba 1500 przeszczepów. Oprócz tego, w tym samym okresie przeszczepiono 34 nerki i 10 fragmentów wątroby pobranych od żywych dawców, dwa razy więcej niż w 2009 r.

To największy wzrost od 2007 r., gdy po tzw. aferze z dr G. w 2005 r. polska transplantologia przeżywała zapaść. Liczba przeszczepów spadła wtedy do zaledwie 983. - Cieszymy się z większej liczby zabiegów, ale nie odzyskaliśmy jeszcze w pełni tak dużej liczby pozyskań narządów do przeszczepów jaką mieliśmy w 2005 r. - podkreślił prof. Wojciech Rowiński, konsultant krajowy w dziedzinie transplantologii.

W 2005 r. organy wewnętrzne pobrano od 556 dawców, podczas gdy w 2011 r. od 553. Najmniej było ich w 2007 r. - zgłoszono wtedy zaledwie 352 dawców.

- Dążymy do tego żeby żaden z narządów pozyskanych do przeszczepienia nie został zmarnowany" - powiedział prof. Danielewicz. Liczba zabiegów zależy jednak przede wszystkim od tego jak dużo narządów zostanie pobranych od zmarłych, jak również ile osób zdecyduje się oddać własną nerkę lub fragment wątroby bliskiej sobie osobie. W obu tych przypadkach - podkreślono podczas debaty - jest jeszcze wiele do zrobienia.

Prof. Zbigniew Włodarczyk, prezes Polskiego Towarzystwa Transplantologicznego, podkreślił, że nadal są regiony kraju, gdzie od lat zgłaszanych jest bardzo mało zmarłych dawców, od których można było pobrać organy. Należy do nich przede wszystkim cała południowo-wschodnia Polska. Identyfikuje się tam kilkakrotnie mniej potencjalnych dawców niż w całym kraju.

Pod wzglądem liczby zgłaszanych dawców zdecydowanie przodują województwa zachodniopomorskie i lubuskie. W 2011 r. zgłaszano tam 26 zmarłych na 1 mln mieszkańców. Na kolejnym miejscu było woj. wielkopolskie, gdzie narządy pobrano od 20 zmarłych.

Najgorzej w tej statystyce wypadły województwa świętokrzyskie, podkarpackie i małopolskie - zgłaszanych jest tam tylko 5-8 zmarłych dawców. Poprawiła się natomiast sytuacja w Mazowieckiem. O ile w 2010 r. zgłoszono zaledwie 8 dawców, to w 2011 r. było ich już ponad 14 (więcej nawet niż w 2006 r. gdy zgłoszono 13 dawców).

Według prof. Rowińskiego, wiele zależy od postaw, w tym wypadku lekarzy, a nie tylko od rozwiązań systemowych w służbie zdrowie. Jego zdaniem, lekarzy nie wolno zmuszać do tego, by po rozpoznaniu śmierci mózgowej zgłaszali potencjalnych dawców narządów. Można ich jedynie do tego przekonywać i zachęcać.

- Sytuacja w polskiej transplantologii nieco się poprawiła, ale wciąż daleka jest jeszcze od oczekiwań - podkreślił prof. Andrzej Chmura, konsultant wojewódzki ds. transplantologii klinicznej dla woj. mazowieckiego.

Na przeszczep nerki do sierpnia 2012 r. oczekiwało 1562 osoby, a na wszystkie transplantacje - 2265 chorych. Według prof. Mariana Klingera, konsultanta krajowego w dziedzinie nefrologii, nadal szwankuje zarówno pozyskiwanie potencjalnych zmarłych dawców, jak i kwalifikacja chorych do przeszczepu.

Prof. Danielewicz przedstawił dane, których wynika, że dla zaspokojenia wszystkich potrzeb już teraz trzeba byłoby co roku przeszczepiać około 2 tys. nerek, 600 wątrób i 220 serc.

Podkreślono, że do transplantacji nerek zbyt mało pacjentów zgłaszają stacje dializ. - Koszty przeszczepu nerek są trzykrotnie tańsze niż roczna dializoterapia, nie mówiąc o tym, że pacjent po transplantacji może być w pełni aktywny, również zawodowo - powiedział prof. Włodarczyk.
Pięć lat po przeszczepie nerki żyje w Polsce 88 proc. chorych, po wymianie wątroby - 66 proc., a serca - 60 proc. W sumie żyje już prawie 9,3 tys. osób po przeszczepie nerki, w tym ponad 240 dzieci. (PAP)


sobota, 29 września 2012

Kurtyna w górę!

Spada zasłona milczenia wokół nieprawidłowości w polskiej transplantologii i hematologii. Czujne oko CBA i innych służb spoczęło profesorach i nie tylko. Rozległ się skowyt dyżurnych "autorytetów". Cóż, takie życie.

Nawet na DKMS skoncentrowała się nieco wtórna uwaga dziennikarzy, ot choćby tu. Będzie się działo!

Profesor WWJ nadal twierdzi, że ekspertyment medyczny, jakiemu w jego klinice został poddany Bartosz M. nie był eksperymentem, bo postępowania etc. zostały umorzone (vide jego list do Polityki). Moze zadamy inne pytanie: jakie są losy tej prokurator, która umorzyła sprawę?

Szkoda, że prof. Religa nie żyje.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Pochwała agenta

WWJ lubi, aby ostatnie słowo należało do niego. O agenturalnych życiorysach WWJ oraz jego kumpla - Hołowieckiego pisaliśmy już na tym blogu http://hemobiznes.blogspot.com/2012/05/tajny-wspopracownik-wiktor-czyli.html Tam też do poczytania dokumenty.

Jednak Krajowy Konsultant już sześć lat temu (co za przenikliwość) czuł, że mogą pojawić się rysy na jego kryształowym wizerunku rozpowszechnianym przez agencje PR. Spłodził coś takiego: "Pożytek z kapusia".

"I na tym usychaniu ognia, w którym dopala się jedna ofiara pojawia się następny ogień, a w nim nowa ofiara. Nie pada przy tym ani jedno słowo wyjaśnienia, że PRL była legalnym państwem uznawanym przez wszystkie organizacje międzynarodowe i wszystkie potęgi świata. Służby specjalne tego państwa były też więc, jak najbardziej legalne. Współpraca z tymi służbami w sensie przekazywania im informacji też mieściła się w ówczesnym porządku prawnym. Co więcej, nie ma państw bez służb specjalnych. Służby specjalne zawsze mają za zadanie bronić tego porządku, który jest. Służby specjalne mogą się wyradzać i realizować czyny przestępcze, ale do oceny tych czynów wystarczy zwykły kodeks karny. Dlaczego służby specjalne muszą istnieć i działać? Dlaczego muszą mieć tajnych współpracowników i osobowe źródła informacji? Dlaczego muszą penetrować wszystkie środowiska? I zbierać informacje, co się w nich dzieje? A jak inaczej można uniknąć zamachów terrorystycznych, jeśli ktoś bardziej rozsądny z wtajemniczonego kręgu nie uprzedzi na czas?"

Jędrzejczak jest żałosny - powtarza frazesy, takie same jak ujawnieni TW. Zapomniał jedynie dodać, że donosił, ale się nie zaciągał. No i przecież nikomu nie szkodził...

Bezstronność

Konsultant Krajowy prof. WWJ nie ukrywa, po której jest stronie. Naturalnie, że po DKMS-Polska.


Niestosowne zatem wydają się pytania:
1. Czy taki "występ" nie  jest złamaniem zasady bezstronności przez Konsultanta Krajowego?
2. Czy Minister Zdrowia wie o reklamowaniu akcji DKMS-Polska przez prof. Jędrzejczaka?
3. Czy należy zbadać powiązania DKMS-Polska i luminarzy krajowej hematologii?

niedziela, 1 lipca 2012

Włodarczyk, czyli prawda kibica

Chachmęcenie z biletami. Aż strach pomyśleć, co robił ten pan w Ministerstwie Zdrowia... Do poczytania tu


Śmieszne tłumaczenie śmiesznego gostka



Jak tłumaczy nam Andrzej Włodarczyk w zeszłym roku, jego długoletni znajomy jeszcze z dzieciństwa, Bogdan Jabłoński, mieszkający na stałe w USA, zagorzały fan piłki nożnej, zwrócił się do niego z prośbą o bilety na Euro 2012. Ponieważ w tym czasie w Ministerstwie Zdrowia były zapisy na zakup ówczesny wiceminister zgłosił swoje zainteresowanie.
- Od razu poinformowałem, że są to bilety dla mojego przyjaciela ze Stanów. Wylosowano dla mnie 8 biletów na kwotę w sumie około 5 tys. zł, którą mój znajomy zwrócił mi po tym, jak otrzymał bilety - wyjaśnia Andrzej Włodarczyk. Dodaje, że na biletach od początku były dane Bogdana Jabłońskiego.
- Poinformowałem go wyraźnie w rozmowie telefonicznej, że są to bilety z puli rządowej i że są niezbywalne, nie można ich odsprzedawać - mówi nam Andrzej Włodarczyk.
MZ zapewnia: bilety rozdysponowane prawidłowoAgnieszka Gołąbek, rzeczniczka Ministerstwa Zdrowia poinformowała w komunikacie, że pula biletów przekazanych do resortu w grudniu 2011 r. została rozdysponowana zgodnie z obowiązującą w tym zakresie procedurą. Resort zdrowia otrzymał 52 bilety, z czego 37 zostało rozdystrybuowanych i zakupionych przez pracowników. Pozostałe bilety zostały zwrócone do Ministerstwa Sportu i Turystyki.
Jak informuje Gołąbek każdy z pracowników resortu, który zdecydował się na zakup biletów, był zobowiązany do podpisania oświadczenia o zapoznaniu się z „Regulaminem dystrybucji biletów na mecze Finałowego Turnieju UEFA EURO 2012 wśród pracowników administracji publicznej”.
Według zapisów regulaminu osoba, będąca pracownikiem administracji publicznej może zdecydować się na nabycie biletu na rzecz osoby trzeciej, w tym również nie będącej pracownikiem administracji publicznej. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku wiceministra Andrzeja Włodarczyka. Jednak regulamin wskazuje też, że osoba nabywająca bilet na rzecz osoby trzeciej, bierze pełną odpowiedzialność za osobę, na rzecz której nabyła bilet.
Jak informuje Gołąbek biletu pochodzącego z puli przeznaczonej dla pracowników administracji publicznej, nie może zbyć ani osoba nabywająca go na własny użytek, ani osoba, na rzecz której nabyto bilet. Dodaje, że Ministerstwo Zdrowia nie ponosi odpowiedzialności za ewentualną dalszą, niezgodną z regulaminem dystrybucję biletów.
Będzie zgłoszenie do prokuratury?Bilety z puli rządowej, które Ministerstwo Sportu i Turystyki odnalazło na aukcji internetowej uprawniały m. in. do wstępu na mecz półfinałowy 28 czerwca w Warszawie, na mecz ćwierćfinałowy i na jeden w fazie grupowej.
- O zaistniałej sytuacji poinformowaliśmy władze UEFA. Nasz departament prawny sprawdza teraz, czy są podstawy do zgłoszenia tej sprawy do prokuratury - mówi w rozmowie z portalem rynekzdrowia.pl Katarzyna Kochaniak.
Dodaje, że bilety były wystawiane na aukcjach zdecydowanie powyżej ceny zakupu. Przykładowo jeden bilet na mecz półfinałowy 28 czerwca w Warszawie kosztował 1080 zł. Na aukcji były wystawione dwa bilety za 2,2 tys. dolarów.
- Mówiłem znajomemu, że to draństwo, że wiedział o braku możliwości odsprzedawania tych biletów, jednak nie dość, że je sprzedawał, to jeszcze próbował na tym zarobić - wyjaśnia nam zdenerwowany Andrzej Włodarczyk.
Resort zapytałJak opowiada nam były wiceminister, od początku Mistrzostw Europy miał przekonanie, że jego znajomy chodzi na mecze, ponieważ przyjechał do Warszawy w czasie Euro.
Dopiero we wtorek (26 czerwca) wieczorem z Andrzejem Włodarczykiem skontaktował się resort zdrowia z informacją, że Ministerstwo Sportu i Turystyki ma wiedzę, z której wynika, że bilety kupione za jego pośrednictwem, zostały wystawione do sprzedaży na amerykańskiej platformie aukcyjnej eBay. Włodarczyk skontaktował się natychmiast z Bogdanem Jabłońskim.
- On jednak zaprzeczył, jakoby odsprzedawał uzyskane ode mnie bilety, twierdził że nadal je ma i chodzi na mecze - mówi nam były wiceminister. Po zweryfikowaniu przekazanych mu przez znajomego informacji w środę (27 czerwca) zadzwonił do niego po raz kolejny.
- W rozmowie przyznał się do odsprzedaży biletów, podkreślając, że nie widzi problemu. Przekonywałem go, że zrobił mi świństwo, że wiedział o braku możliwości odsprzedaży - opowiada Andrzej Włodarczyk.
Jak informuje były wiceminister, znajomy obiecał, że podpisze oświadczenie o treści: "Zobowiązałem się wobec Pana Andrzeja Włodarczyka przeznaczyć bilety (8 sztuk) na cztery mecze Euro 2012, które kupiłem dzięki Panu Andrzejowi Włodarczykowi, ówczesnemu wiceministrowi zdrowia, na własne osobiste potrzeby, bez zamiaru ich odsprzedaży. Jednocześnie oświadczam, że Pan Andrzej Włodarczyk nie miał wiedzy, że wyżej wymienione bilety wystawiłem do sprzedaży na aukcji w internecie".
"Kolega rujnuje mi reputację" 
Jednak Bogdan Jabłoński nie stawił się w czwartek (28 czerwca) na umówione z Andrzejem Włodarczykiem spotkanie, na którym miał podpisać oświadczenie. Były wiceminister zdrowia przypuszcza, że opuścił on granice Polski i wrócił do USA. Bogdan Jabłoński ma podwójne obywatelstwo polskie i amerykańskie.
- Zadzwoniłem do pana ministra Bartosza Arłukowicza i przeprosiłem go, że resort jest razem ze mną wmieszany w tą całą sytuację, że padły podejrzenia na wiele osób. Osobiście wytłumaczyłem ministrowi sytuację. Jest mi wstyd wobec premiera, wobec moich szefów, wobec ludzi, którzy mnie znają - mówi nam Andrzej Włodarczyk i zapewnia jednocześnie, że nie miał zielonego pojęcia o działaniach swojego znajomego.
- Rujnuje moją reputację, nazwisko moje i moich bliskich. Wychodzę na krętacza, który usiłował parę groszy zarobić na biletach uzyskanych drogą rządową - denerwuje się Andrzej Włodarczyk.



poniedziałek, 25 czerwca 2012

Promocja WWJ

Jak zapewne wiecie, to o czym gaworzy profesor Jędrzejczak w Pulsie Medycyny, to nie do końca prawda. Szkoda, że ma tylko tyle do powiedzenia.

piątek, 8 czerwca 2012

DKMS über alles?

Ciekawa (zapewne sponsorowana) depesza DPA:


"Niemiecka Baza Dawców Komórek Macierzystych zamierza działać za granicą
Madryt, Londyn, Rzym, Paryż: Niemiecka Baza Dawców Komórek Macierzystych zamierza rozszerzyć swoją działalność na Europę. Z bazy mieliby korzystać pacjenci chorzy na białaczkę. Mimo to nie wszędzie niemiecka organizacja spotyka się z dobrym przyjęciem. 
Tybinga (dpa) – Właściwie ta liczba mogłaby być radosną wiadomością z okazji Dnia Daru Życia, który będzie obchodzony w najbliższy poniedziałek (28.5.): W ubiegłym roku 6000 Niemców zostało dawcami szpiku kostnego i tym samym podarowało pacjentom chorym na białaczkę nową nadzieję. Świadczona pomoc nie ograniczała się tylko do granic kraju, ponieważ dwie trzecie uratowanych pacjentów mieszkało za granicą. Ale to właśnie rola absolutnego lidera w zakresie eksportu stanowi przyczynę problemu: poza Niemcami właściwie żadne inne państwo nie posiada skutecznego systemu, umożliwiającego znalezienie wystarczająco odpowiedniego dawcy dla pacjenta chorego na białaczkę. 
Dlatego też, Niemiecka Baza Dawców Komórek Macierzystych (DKMS) w Tybindze postawiła sobie teraz za cel, żeby wziąć sprawy w swoje ręce i rozszerzyć – na wielką skalę - działalność za granicą. Ale praktycznie żadne państwo nie przyjmuje niemieckiej organizacji z otwartymi ramionami. 
Ten brak równowagi jest niewyobrażalnie duży. Według danych światowego rejestru dawców Bone Marrow Donors Worldwide w Niemczech jest 4,5 miliona zarejestrowanych dawców szpiku kostnego, ale już we Francji tylko 199 000, w Hiszpanii 96 000 a w Turcji około 30 000. Jeśli lekarze w tych państwach poszukują dawcy dla swoich pacjentów, coraz częściej trafiają na Niemców. Ta sytuacja musi mieć swoje granice. «Niemcy nie mogą zaopatrywać całego świata w szpik kostny », podkreśla Peter Harf, jeden z założycieli DKMS i Prezes Fundacji Życie DKMS. 
Rzecz nie w tym, że Niemcy nie chcą pomagać ludziom za granicą, powiedział Carlheinz Müller, Prezes Centralnego Rejestru Dawców Szpiku Kostnego w Ulm. «Dawcom jest wszystko jedno, czy pacjent żyje w Ameryce, czy w sąsiednim mieście.» Problem jest natury medycznej. 
Różnią się nawet cechy zdolności tkankowej mieszkańców Niemiec Północnych i Niemiec Południowych. «Prawdopodobieństwo znalezienia dla Hiszpana odpowiedniego dawcy w Niemczech jest dużo mniejsze, niż gdyby szukano w Hiszpanii », powiedział Müller. «A Niemiec z tureckimi korzeniami mógłby liczyć na to, że w Turcji będzie wielu potencjalnych dawców.» 
Obecny system, w którym lekarze z całej Europy bazują przede wszystkim na dawcach z Niemiec, pomógł w każdym razie tylko nielicznej grupie ludzi – mianowicie tym, którzy mają genetyczne powiązania z Niemcami - krytykuje Harf. 
Dlatego też, fundacja DKMS nie chce już dłużej czekać, aż inne państwa same zoptymalizują swój system. «Chcemy osiągnąć kolejny pułap w rozwoju działalności DKMS. Naszym celem jest prowadzenie działalności w możliwie jak największej liczbie państw », powiedział Harf. «Chodzi nam o to, żeby na całym świecie uratować możliwie jak najwięcej pacjentów chorych na białaczkę – niezależnie od tego, czy są to Niemcy, Hiszpanie czy Anglicy.» 
W dniu 1 stycznia 2013 r. w Wielkiej Brytanii działalność rozpocznie pierwsza spółka zagraniczna. Następne będą Włochy i Francja, a potem mniejsze kraje, takie jak Szwajcaria, Austria, Belgia, czy Holandia. 66-letni menadżer, który od dziesięcioleci zarządza miliardowym majątkiem rodziny Reimann z Mannheim i stworzył wielką sieć firm, zamierza rozwijać działalność fundacji, wykorzystując swoje międzynarodowe doświadczenie. 
Już można przewidzieć, że będzie dochodziło do licznych konfliktów. Na początku tego roku fundacja DKMS, podczas próby ekspansji w Hiszpanii spotkała się z silnym oporem. Rząd uchwalił nawet zmianę ustawy - to znacznie ograniczyło działalność niemieckiej organizacji - co spotkało się brakiem zrozumienia hiszpańskich stowarzyszeń pacjentów. Ponadto, krytyce poddano koszty, ponieważ pacjent musi zapłacić za przekazany szpik kostny od 11 000 do 15 000 euro. Także we Francji tamtejsza Baza Dawców Szpiku Kostnego od lat broni się przed działaniami DKMS. 
Ale takich problemów nie powinno być już w Wielkiej Brytanii, powiedział Harf. W Hiszpanii fundacja DKMS popełniła błędy i wyciągnęła już z tego wnioski.
«Nie docenialiśmy znaczenia postawy obronnej » - powiedział. «Prawdopodobnie nigdzie nikt nie akceptuje sytuacji, w której przychodzą ludzie z zewnątrz i mówią: my umiemy zrobić to lepiej.»
Dlatego też projekt w Wielkiej Brytanii będzie przygotowany z dużą starannością. W jaki sposób DKMS chce przekonać Brytyjczyków do swojej działalności, tego Harf jeszcze nie zdradza."
 Zaskakująca jest szczerość Herr Harfa. Warto zwrócić uwagę na te finezyjne, zawoalowane groźby: «Niemcy nie mogą zaopatrywać całego świata w szpik kostny». 
W takim razie co z 500.000 pobranych próbek od Polaków przez DKMS Polska? Przecież po dawców z rejestru DKMS Polska (PL6) sięgamy do Niemiec:


środa, 23 maja 2012

"Wiktor", fundacje i lobbyści

Wiadro atramentu wylano opisując związki koncernów farmaceutycznych z konsultantami i fundacjami. Jak zwykle tzw. "dobro pacjenta" jest na końcu, a w tle gigantyczne pieniądze i lobbing. Najnowszy przykład. Depesza Polskiej Agencji Prasowej zamieszczona na Onet.pl, informacja która powinna znaleźć się w dziale "depesze spnsorowane".

Zaczyna się wstrząsająco, ale tak ma być. Bo całemu towarzystwu chodzi jedynie o wywarcie nacisku na MZ, aby wprowadził do katalogu leków refundowanych pewne leki. Po co? To pytanie reoryczne. W tle jest naturalnie bortezomib, którego fanem jest Krajowy Konsultant Wiesław "Wiktor" Jędrzejczak.

Organizatorem spotkania była Fundacja Watch Health Care. Cóż to za twór? WHC nawet nie ukrywa, że za nią stoją koncerny farmaceutyczne:
Celami Fundacji są:
  • Wskazywanie obszarów nierówności w zakresie dostępu do świadczeń medycznych.
  • Określanie sposobów zmiany negatywnego stanu rzeczy w zakresie dostępu do świadczeń zdrowotnych zgodnie z zasadami Oceny Technologii Medycznych.
  • Promowanie najbardziej efektywnych klinicznie, bezpiecznych i opłacalnych technologii medycznych w warunkach ograniczonych możliwości finansowych państwa tak, aby były one dostępne ogółowi społeczeństwa.
  • Zbieranie i weryfikacja zgłoszeń, aktywne wyszukiwanie świadczeń zdrowotnych i procedur medycznych, do których dostęp w Polsce jest ograniczony, prezentacja zagregowanych informacji w formie rankingu pod względem uciążliwości ograniczonego dostępu.
  • Promowanie idei dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych, jako uzupełnienia systemu ubezpieczeń obowiązkowych, wspieranie inicjatyw zmierzających do rozwoju rynku obowiązkowych i dobrowolnych ubezpieczeń zdrowotnych.
  • Wsparcie wszelkich działań podmiotów zewnętrznych prowadzących do zmniejszenia dysproporcji pomiędzy zawartością koszyka świadczeń gwarantowanych i wielkością środków ze składki na podstawowe ubezpieczenie zdrowotne.
  • Promowanie działań ochotniczych wśród obywateli, w celu wytworzenia poczucia własności, odpowiedzialności oraz wagi inicjatyw społecznych, a także dla ustanowienia modelu działalności dla przyszłych organizacji tego typu w krajach Unii Europejskiej w celu poprawy jakości i dostępności do opieki medycznej.
  • Podejmowanie działań w celu zorganizowania i mobilizacji szerokiego poparcia społecznego na rzecz zbierania funduszy na wyżej wymienione potrzeby.
Jednym z partnerów serwisu lub jak kto woli "instytucji wspierających" jest firma PR "Vision Group". Agencja ta w swoim portfolio ma bardzo dużo koncernów farmaceutycznych...

Znacznie ciekawsze są osoby w tzw. Radzie Naukowej:
I kogo widzimy? Wiesław W. Jędrzejczak...

środa, 16 maja 2012

Tajny Współpracownik "Wiktor", czyli hematologia i agenci

Bardzo ciekawe rzeczy znajdują się w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej.  To właśnie z nich pochodzi informacja, że profesor Jerzy Hołowiecki współpracował z SB jako kontakt operacyjny (k.o.) "HJ". Hołowiecki ma pecha, bo zachowała się cała dokumentacja jego kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa.

Teraz okazuje się, że z komunistycznymi służbami specjalnym miał kontakty obecny Konsultant Krajowy prof. Wiesław Jędrzejczak.
  Z kartoteki MON wynika, że Wiesław Jędrzejczak syn Wiktora i Kseni z domu Siemierzyk, został pozyskany do współpracy 29 marca 1968 roku przez Zarząd Wojskowej Służby Wewnętrznej Pomorskiego Okręgu Wojskowego (Oddział WSW w Łodzi) i zarejestrowany jako TW "Wiktor" (nr rejestracyjny 16343). Z życiorysu WWJ wynika, że był wtedy 21-letnim studentem WAM w Łodzi.
Akta "Wiktora" zostały zniszczone 21 sierpnia 1990 roku.

środa, 29 lutego 2012

Lody na lekach, czyli lobbing farmaceutyczny


Sponsorowanie ekspertów kwalifikujących leki na listę refundacyjną, opłacanie dziennikarzy piszących jednostronne artykuły, presja na posłów – to metody lobbingu działających w Polsce firm farmaceutycznych, opisane w nieznanym polskiej opinii publicznej raporcie University of Cambridge.

Polska jest największym rynkiem farmaceutycznym w regionie Europy Środkowej i Wschodniej oraz coraz ważniejszym graczem na skalę światową. Kiedy chodzi o naprawdę duże pieniądze, to nie ma sentymentów. Presji koncernów poddawani są zarówno konsultanci krajowi, jak i urzędnicy Ministerstwa Zdrowia.
Piotr Ozierański i Lawrence King z wydziału socjologii University of Cambridge oraz Martin McKee z Europejskiego Centrum Zdrowia w Londynie badali lobbing firm farmaceutycznych i jego związki z zasadami refundacji leków „innowacyjnych” w Polsce w okresie, kiedy resortem zdrowia kierowała Ewa Kopacz. Autorzy przeprowadzili 109 ankiet wśród prawników, lobbystów, urzędników Ministerstwa Zdrowia, polityków i dziennikarzy. Owocem tej pracy jest raport („Pharmaceutical lobbying under postcommunism”), na który będziemy się tu powoływać.

System
W Polsce istnieją dwa główne systemy refundacji leków: refundacja otwarta i programy terapeutyczne. Pierwszy dotyczy leków sprzedawanych w aptekach wyłącznie na receptę ze zniżką ceny wyjściowej do 50 proc. Drugi obejmuje terapie zapewniane bezpłatnie przez szpital dla ściśle określonych grup pacjentów, cierpiących na rzadkie schorzenia lub wybrane rodzaje nowotworów. Refundacja otwarta jest zinstytucjonalizowana w formie list refundacyjnych, publikowanych okresowo w formie rozporządzeń ministra zdrowia. Program terapeutyczny obejmuje zwykle od jednej do trzech terapii lekowych dotyczących konkretnego schorzenia i jest publikowany jako rozporządzenie ministra zdrowia.
W przeciwieństwie do list refundacyjnych, które są zdominowane przez specyfiki generyczne, programy terapeutyczne składają się wyłącznie z leków nowoczesnych i innowacyjnych. Autorzy raportu skoncentrowali się na programach terapeutycznych, ponieważ są one bardzo atrakcyjne dla firm produkujących leki innowacyjne. W ciągu siedmiu lat wydatki na programy terapeutyczne wzrosły o 601,58 proc.
Rekomendacje dotyczące nowych technologii medycznych wydaje dla Ministerstwa Zdrowia Agencja Oceny Technologii Medycznych (AOTM).

Gry o programy
Utworzenie programu terapeutycznego można uruchomić, wywierając polityczną presję na ministra. „Telewizja pokazuje chore dziecko, które rozpaczliwie potrzebuje bardzo drogiego leku, a ludzie wywierają presję na NFZ, żeby sfinansował leczenie. Później eksperci medyczni mówią, że należy zastosować ten konkretny lek, ponieważ pomoże on określonej grupie pacjentów” – relacjonuje mechanizm dziennikarz „gazety specjalizującej się w kwestiach zdrowia publicznego”.
Rekomendacje AOTM dla ministra zdrowia ws. refundacji „są bardzo niejasne i ogólnikowe. To dla nas czarna magia. Nie wiemy, jak to się dzieje, na jakiej podstawie podejmowane są decyzje” – relacjonuje w ankiecie rzecznik prasowy jednego z koncernów farmaceutycznych.
Istniejące kryteria są niestabilne i czasem w praktyce nie są stosowane, co potwierdziła kontrola NIK w 2004 r. „Negocjacje pomiędzy MZ, NFZ oraz firmami farmaceutycznymi są zwykle całkowicie nieformalne. Nie ma żadnej formalnej procedury określającej, czy producent ma się zwrócić do MZ lub NFZ, co dzieje się dalej oraz w jaki sposób uczestniczy on w tym procesie” – czytamy w raporcie.
Nieprzejrzysty proces refundacji zapewnia liczne możliwości stosowania nieformalnej perswazji jako metody lobbingu. „Naprawdę liczy się łatwość dostępu do określonych ludzi. Dużo zależy od chęci urzędnika do spotkania się z określonymi osobami. Wszystko opiera się na relacjach” – to opinia kierownika działu PR koncernu farmaceutycznego. Nieformalny lobbing umożliwiają bliskie kontakty osobiste z decydentami w MZ, NFZ oraz AOTM. Dlatego właśnie „farmacja to branża wyjątkowo silnie oparta na relacjach, na »przyjęciach i kolacjach«… zawsze są próby nawiązywania osobistych kontaktów (z decydentami)” – ocenia lobbysta.

Kasa do wzięcia, czyli rejestr korzyści konsultantów krajowych
Często zdarza się, że firmy farmaceutyczne sponsorują ekspertów kwalifikujących leki na listę refundacyjną. Można się o tym przekonać, oglądając „rejestr korzyści” opublikowany na stronach internetowych Ministerstwa Zdrowia. Objął on członków Rady Konsultacyjnej (od lutego zastąpionej przez Radę Przejrzystości) przy prezesie AOTM, których powołuje minister zdrowia, oraz ekspertów Zespołu ds. Gospodarki Lekami. Są to konsultanci krajowi (84), urzędnicy NFZ i resortu zdrowia. Obowiązkiem ujawniania korzyści objęci są także ich małżonkowie – w sumie ponad 100 osób.
Prof. Wiesław Wiktor Jędrzejczak, konsultant krajowy ds. hematologii, ujawnił sporo zawartych umów-zleceń z koncernami farmaceutycznymi. Profesor pobierał wynagrodzenia m.in. od Novartis-Polska, BMS Polska, Polpharma, Janssen-Cilag, Celgene, Genzyme. Prof. Jędrzejczak jest jednocześnie prezesem Fundacji Hematologii i Onkologii. Czy nie ma tu konfliktu interesów?
– Nie widzę konfliktu interesów pomiędzy funkcją konsultanta krajowego a funkcją społecznego prezesa – odpowiedział na pytanie „GP”. – Fundacja Hematologii i Onkologii jest organizacją pożytku publicznego, która nie prowadzi działalności gospodarczej. Jej jedynym celem jest wspieranie rozwoju hematologii i onkologii. W praktyce jest to konto bankowe, na które zbierane są darowizny, a gromadzone środki są wykorzystywane na remonty i zakupy sprzętu do kierowanej przeze mnie kliniki, która mieści się w publicznym szpitalu. Sprzęt jest następnie przekazywany szpitalowi na własność. Wyjątkowo darczyńcami są firmy farmaceutyczne, a najczęściej osoby prywatne. Zdarzały się prywatne darowizny w wysokości 100 tys. zł – wyjaśnia profesor.
Dodaje, że jego fundacja nie jest wyjątkiem, bo niemal wszystkie kliniki hematologiczne i hematologii dziecięcej działają w ten sposób. Jednak w grudniu ub.r. stanowisko stracił wiceminister zdrowia Adam Fronczak. W ministerstwie nadzorował rynek leków, ale od siedmiu lat zasiada w zarządzie łódzkiej Fundacji na rzecz Pomocy Chorym na Białaczki, wspieranej przez koncerny farmaceutyczne.
Prof. Wiesław Jędrzejczak jako jedyny zabronił ujawniania źródeł swoich dochodów, bo w rubryce „Rejestru…” widnieje jego adnotacja: „Oświadczenie to składam do wyłącznej wiedzy władz AOTM oraz ministra zdrowia i nie zgadzam się na jakąkolwiek formę podania go do wiadomości publicznej, a jeśli to nastąpi, podejmę czynności prawne w stosunku do osób odpowiedzialnych w związku z naruszeniem moich praw osobistych”.
Takie stanowisko tłumaczy m.in. obawą przed wytoczeniem ewentualnych spraw sądowych za wystawione opinie dla AOTM przez koncerny farmaceutyczne. Jak twierdzi, raz wytoczono mu proces karny za wypowiedź w Sejmie i bardzo dużo go to kosztowało.
Jak wynika z ogólnodostępnych informacji na stronie www.aotm.gov.pl, prof. W. Jędrzejczak oraz prof. Jerzy Hołowiecki brali udział w opiniowaniu finansowania terapii azacytydyną w leczeniu pacjentów z ostrą białaczką szpikową. Producentem substancji czynnej w tym leku jest koncern Celgene, z którym krajowy konsultant ds. hematologii miał umowę-zlecenie.
– Istotą rozwiązywania problemu konfliktu interesów jest jego ujawnienie. Nie chodzi o to, aby o leku azacytydyna nie wypowiadał się np. pracownik firmy Celgene, tylko o to, aby jego słuchacze wiedzieli, że jest on pracownikiem firmy Celgene. Jako konsultant krajowy mam przedstawiać najlepszą dostępną na świecie wiedzę w zakresie swojej dziedziny. Aby taką wiedzę mieć, muszę ją pozyskać ze wszystkich dostępnych źródeł, a często jest ona możliwa do uzyskania jedynie w firmach farmaceutycznych. Kontakty z firmami farmaceutycznymi są również swoistym rodzajem pracy wywiadowczej. W dodatku uważam, że w Polsce znacznie więcej zła dzieje się przez niewiedzę, a bardziej dosadnie – głupotę niż przez tzw. korupcję – ocenia prof. Jędrzejczak.
Umowy z koncernami farmaceutycznymi ujawnili także inni członkowie Rady Przejrzystości: kardiolog prof. Tomasz Pasierski (Schering-Plough i Sanofi Aventis) i onkolog prof. Rafał Suwiński (wyjeżdżał na sympozja organizowane przez koncern Astra-Zeneca).
Po informacji na internetowym blogu hemobiznes.blogspot.com oraz doniesieniach prasowych, że większość osób biorących udział w opiniowaniu leków na listę refundacyjną jest finansowana (!) przez koncerny farmaceutyczne, posłowie z Klubu Solidarna Polska deklarowali, że zwrócą się do Bartosza Arłukowicza oraz do CBA o zbadanie tej sprawy. – To przykład na to, że panie Pitera oraz Kopacz zupełnie nie zajmowały się sprawami, którymi zajmować się powinny z racji zajmowanych stanowisk. Rejestr korzyści powinien pojawić się znacznie wcześniej, a nie w listopadzie ub.r. Nie było osławionej „tarczy antykorupcyjnej” – ocenia oficer ABW.

Pętla przysług
Podstawową formą nieformalnego lobbingu jest „droga wzajemnych przysług”: „Przypuśćmy, że twoja matka jest bardzo chora i ktoś pomaga ci »załatwić« dobry szpital. Na pewno zareagujesz pozytywnie, gdy ta osoba poprosi cię o zapoznanie się z jakimiś dokumentami. Wymiana przysług to dług, który wszyscy zaciągają i chętnie spłacają” – uważa prezes firmy lobbingowej. Szczególnie lukratywna posada w branży farmaceutycznej jest metodą na odwzajemnienie się za wcześniejsze przysługi oddane przez urzędnika państwowego. „X miał zwyczaj trzymania wniosków w szufladzie (czyli opóźniania ich). Gdy odszedł z Ministerstwa Zdrowia, zaczął pracować dla tych firm, których wniosków nie przetrzymywał” – mówi były urzędnik Ministerstwa Zdrowia.
Gdy firmy farmaceutyczne nie mają „dojścia” do decydentów w Ministerstwie Zdrowia, korzystają z tzw. autorytetów oraz poparcia organizacji pacjentów i mediów.
Najbardziej pożądanymi liderami opinii są konsultanci krajowi. Reprezentują 84 obszary specjalizacji medycznej i farmakologicznej. To wybitni eksperci – profesorowie medycyny lub farmacji oraz dyrektorzy ważnych klinik – doradzają Ministerstwu Zdrowia, NFZ oraz AOTM, korzystając ze swojego bezpośredniego doświadczenia klinicznego.
– Stale mam do czynienia z próbami lobbowania. Najgorsza jest sytuacja, kiedy wiedzą pochodzącą z badań klinicznych dysponuje tylko firma farmaceutyczna, gdyż to, co mówią jej przedstawiciele, można jedynie przyjąć do wiadomości. Jeśli zaś było się jednym z uczestników badania, również sponsorowanego przez tę firmę, to już się posiada własną wiedzę i doświadczenie, widziało się na własne oczy np. działania uboczne. A najlepiej jeśli wyniki badań klinicznych sponsorowanych przez firmy można skonfrontować z wynikami badań niekomercyjnych. W wielu wypadkach ograniczenia administracyjne czynią lekarza bezbronnym wobec choroby. A nie ma innego źródła leków niż firmy farmaceutyczne – uważa konsultant krajowy ds. hematologii.
„Ministerstwo oczywiście zwraca się do AOTM o ocenę danych ilościowych, ale to wszystko jest wyłącznie teorią. Ministerstwo bardzo często polega na konsultantach i pyta ich, czy dany lek jest naprawdę wart refundowania” – stwierdził w ankiecie rzecznik jednego z koncernów farmaceutycznych.

Pora na konsultanta
Konsultanci krajowi mogą być wyjątkowo skuteczni, gdy chodzi o przekonywanie ministra o zaletach nawet kontrowersyjnych leków. Na przykład w latach 2008–2009 krajowy konsultant ds. neonatologii przeprowadził skuteczną kampanię, której celem było wpisanie szczepionki przeciwko wirusowi RSV (wywołuje infekcję dróg oddechowych u niemowląt i małych dzieci) na listę leków refundowanych, mimo iż lek ten uzyskał dwie negatywne rekomendacje AOTM, podkreślające brak przekonujących dowodów na jego skuteczność.
Prof. Wiesław Jędrzejczak, konsultant krajowy ds. hematologii, jest z kolei zwolennikiem, aby u chorych na szpiczaka z niewydolnością nerek od początku terapii stosować jeden z nowych leków – bortezomib. Tymczasem w Polsce, zgodnie z aktualnymi zapisami programu terapeutycznego, preparat ten można stosować dopiero wtedy, gdy pierwszy lek nie pomoże.
Według Wojciecha Matusewicza, prezesa AOTM, aby możliwa była taka zmiana, powinna powstać nowa wersja programu, która musiałaby być oceniona przez AOTM w standardowej procedurze. Prof. Jędrzejczak napisał w tej sprawie do MZ w marcu 2011 r. Jednak z naszych informacji wynika, że dotychczas nie został poproszony o propozycję nowej wersji programu terapeutycznego. Zdaniem krajowego konsultanta ds. hematologii wystarczy tylko usunąć jedno kryterium, by rozszerzyć terapię bortezomibem w drugiej i kolejnych liniach na pacjentów, którym jest ona najbardziej potrzebna. Na razie taka decyzja nie zapadła.

Ręka w rękę z koncernem
Autorzy raportu przejrzeli się również dokładnie stowarzyszeniom pacjentów. Nie są finansowane z budżetu, więc szukają zewnętrznych form finansowania. I znajdują je w firmach farmaceutycznych. Dobrze, jeśli są organizacje, które działają w imieniu oraz na rzecz chorych i nie są pod ścisłą kontrolą sponsora. Jeden z rozmówców przypomniał jednak casus firmy, która stworzyła ad hoc organizację pacjentów w celu prowadzenia kampanii lobbingowej.
Nie był zbiegiem okoliczności fakt, że wnioskowi o refundację leku w terapii nowotworowej towarzyszyło natychmiastowe stworzenie organizacji lobbującej na rzecz tego leku. Tak było w przypadku próby wprowadzenia na listę leków refundowanych leku na raka nerki. Jeżeli firma opłaca stowarzyszenie, to może także napisać jego statut. Firmy farmaceutyczne kontrolują stowarzyszenia poprzez manipulowanie informacjami medycznymi kierowanymi do pacjentów. To firmy farmaceutyczne są najczęściej autorami petycji, które pacjenci po prostu podpisują
„Informacje medialne są maszyną propagandową, która buduje społeczną świadomość potrzeby konkretnego leku. To z kolei tworzy presję na decydentów, której celem jest wprowadzenie leku na listę refundacyjną” – przyznał wysoki rangą urzędnik MZ.
Autorzy publikacji zwracają uwagę, że firmy farmaceutyczne wykorzystują media do generowania negatywnych opinii skierowanych przeciwko decydentom. „Krańcową odmianą negatywnej reklamy są kampanie »kompromitacyjne« – rzecz stosowana tylko w krajach postkomunistycznych – których celem jest zniszczenie reputacji polityka. Jedną z form wpływania na dziennikarzy jest [wspomniane w publikacji – przyp. AB] złożenie zamówienia na artykuł w zamian za honorarium dla autora tekstu” – wskazują.
Zarzutem stawianym pod adresem dziennikarzy jest również to, że teksty medyczne często piszą osoby, dla których medycyna jest jednym z wielu obszarów zawodowych zainteresowań. Publikują najczęściej przygotowane artykuły, które dostają od przedstawicieli koncernów lub agencji public relations czy lobbystów na pendrive.

Fundacje do lobbingu
Jeden z ankietowanych parlamentarzystów przyznaje, że pewna firma farmaceutyczna zwróciła się do niego, aby utworzył fundację, a ta zostanie zasilona pieniędzmi na działania związane z ochroną zdrowia. Firmy farmaceutyczne wykorzystują stowarzyszenia pacjentów także jako pośredników do wywierania presji na parlamentarzystów.
„Firmy są ostrożne. Nie prowadzą ewidentnego lobbingu. Nie jest dla nich żadnym problemem wysłanie na spotkanie prezesa stowarzyszenia pacjentów zamiast bezpośredniego uczestnictwa w nim. Z powodu takich działań czasem trudno jest rozróżnić kontakty parlamentarzystów z firmami od tych z pacjentami” – ujawnia w ankiecie urzędnik MZ.
Posłowie korzystają z różnych formalnych uprawnień, aby poprzeć włączenie nowego leku do programów refundacji. „Mogę napisać do ministra zdrowia, pytając, czy AOTM zajmuje się danym wnioskiem i kiedy można spodziewać się rekomendacji. Działam jako pośrednik dla stowarzyszenia pacjentów. A czasem jestem też »przyspieszaczem« decyzji” – wyjawia jeden z ankietowanych posłów. Wspieranie nowych terapii przez parlamentarzystów jest bardzo intensywne: „Od grudnia 2008 r. do września 2009 r. otrzymaliśmy 41 zapytań od posłów dotyczących długo działających analogów insuliny” – dodaje urzędnik MZ.
Publikacja, której wnioski są nadal aktualne, jest zupełnie w Polsce nieznana.
– Do dzisiaj nie skontaktował się z nami żaden urzędnik Ministerstwa Zdrowia czy osoby z kierownictwa resortu – stwierdza Piotr Ozierański z University of Cambridge.

Andrzej Borzym

Artykuł pochodzi z numeru 8/2012 "Gazety Polskiej"
http://www.gazetapolska.pl/14841-lody-na-lekach-czyli-lobbing-farmaceutyczny

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Kto następny?

Powoli mozaika układów hematologiczno-biznesowych zaczyna się rozpadać. Kilka dni temu Gazeta Wyborcza donosiła:
Sąd Rejonowy w Białymstoku uznał szefa Kliniki Hematologii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego winnym nieprawidłowości przy przetargach w szpitalu. Został skazany na 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata, ponadto ma zapłacić 3 tys. zł grzywny.

Lekarz został ukarany za to, że jako członek komisji przetargowych na zakup leków na specjalnych formularzach informował, że nie jest związany z firmami, które ubiegały się o kontrakt.

Kontrole NIK i Urzędu Kontroli Skarbowej ujawniły, że oskarżony lekarz podpisał kilkanaście umów z firmami farmaceutycznymi, dla których prowadził badania kliniczne.


Za podawanie nieprawdy w dokumentach skazany został także wiceprezes warszawskiej firmy, która dostarczała do szpitala sprzęt medyczny. Otrzymał wyrok pół roku więzienia w zawieszeniu i grzywnę. Wyrok nie jest prawomocny.



Pytanie: Kiedy pod lupę trafią "grube ryby" polskiej hematologii?

wtorek, 17 stycznia 2012

Przyczyny, skutki i brak konsekwencji

Polskie Towarzystwo Walki z Mukowiscydozą alarmuje:
"Brak członkostwa Polski w Eurotransplancie ogranicza chorym na mukowiscydozę z Polski dostęp do przeszczepów płuc za granicą.

Od stycznia 2012 roku Wiedeńska Klinika AKH, jeden z największych ośrodków przeszczepiających płuca w Europie, odmawia kwalifikowania do przeszczepów płuc pacjentów z Polski. Przyczyną tego stanu rzeczy, jaką podaje wiedeński ośrodek przeszczepowy, jest brak członkostwa Polski w Eurotransplancie. Brak dostępu do leczenia transplantacyjnego w Wiedniu stawia w dramatycznym położeniu chorych na mukowiscydozę i ich lekarzy, którzy muszą szukać dla chorych nowych ośrodków.

Pod koniec grudnia 2011 r. Polskie Towarzystwo Walki z Mukowiscydozą zostało poinformowane przez zaniepokojonych pacjentów i lekarzy, że klinika AKH we Wiedniu, ośrodek, który wykonywał dotąd większość zabiegów transplantacji płuc u chorych na mukowiscydozę, odmówiła przyjmowania polskich chorych argumentując ten fakt brakiem członkostwa Polski w Eurotransplancie. „Jest to dla naszego środowiska porażająca informacja, gdyż większość chorych skierowanych do przeszczepu za granicą bardzo liczyło na możliwość leczenia w tym właśnie ośrodku, który ze względu na swoje ogromne doświadczenie i niewielką odległość od Polski, a także najniższą w Europie cenę, jest dla nich optymalnym miejscem. Obawiamy się, że również inne ośrodki, których państwa zrzeszone są w Eurotransplancie, odmówią przyjmowania naszych chorych, co może mieć dla nich tragiczne skutki, gdyż w wyniku przedłużającego się okresu poszukiwania nowych miejsc do wykonania przeszczepu wielu z nich z pewnością go nie doczeka.” – Podkreśliła Dorota Hedwig, Prezes Polskiego Towarzystwa Walki z Mukowiscydozą.

Polskie Towarzystwo Walki z Mukowiscydozą skierowało list z prośbą o wyjaśnienie sytuacji i planów dotyczących akcesji Polski w Eurotransplancie do Ministra Zdrowia Bartosza Arłukowicza oraz do prof. dr hab. Wojciecha Rowińskiego, Konsultanta Krajowego ds. Transplantologii Klinicznej, prof. dr hab. med. Romana Danielewicza, Dyrektora Centrum Organizacyjno-Koordynacyjnego do Spraw Transplantacji "POLTRANSPLANT", prof. dr hab. med. Piotra Kalicińskiego, Przewodniczącego Krajowej Rady Transplantacyjnej i prof. dr hab. med. Zbigniewa Włodarczyka, Prezesa Polskiego Towarzystwa Transplantacyjnego. Korespondencja w sprawie przedłużenia możliwości przyjmowania polskich pacjentów w AKH we Wiedniu została również skierowana do prof. Waltera Klepetko, kierownika Kliniki Kardiochirurgii i Torakochirurgii wiedeńskiej kliniki.

15 stycznia br. mija 6 lat od kiedy polscy chorzy na mukowiscydozę uzyskali możliwość leczenia transplantacyjnego w klinice AKH Wiedniu. Wtedy, 2006 r. doszło do pierwszego udanego przeszczepu płuc u 19-letniej Polki chorej na mukowiscydozę. W latach 2006-2010 Polskie Towarzystwo Walki z Mukowiscydozą pozyskało sponsora, który pokrył koszty 12 takich operacji w ośrodku transplantacyjnym we Wiedniu, zaś od 2010 roku część zabiegów była finansowana również przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Dzięki przeszczepom płuc uratowano 19 młodych ludzi, którzy bez tego zabiegu nie mieli szans na dalsze życie.

U chorych na mukowiscydozę, nieuleczalną chorobę genetyczną, wytwarzany jest gęsty i lepki śluz, który blokuje drogi oddechowe, wywołując postępujące wyniszczenie płuc, a w konsekwencji niewydolność oddechową i przedwczesną śmierć. W zaawansowanym stadium choroby przeszczep płuc jest jedyną alternatywą ratującą życie chorych. W Europie Zachodniej przeszczepy płuc są zabiegami wykonywanymi powszechnie i rutynowo. Wiedeńska Klinika AKH rocznie wykonuje około 120 przeszczepów płuc. W Polsce łącznie w 2011 roku wykonano 15 przeszczepów płuc, w tym w marcu 2011 r. w Śląskim Centrum Chorób Serca wykonano pierwszy i, jak dotychczas, jedyny przeszczep płuc u chorego na mukowiscydozę. Obecnie szacuje się, że zapotrzebowanie na przeszczepy płuc u chorych na mukowiscydozę w Polsce to 15-20 zabiegów rocznie, zaś w ostatnich 6 latach w zagranicznych ośrodkach wykonywano średnio 4 rocznie."

Po tej wstrząsającej lekturze nasuwa się jedno pytanie:
Dlaczego Polska nie należy do Eurotransplantu? Warto wiedzieć, że do Eurotransplantu należy 7 państw Europy (Austria, Belgia, Niemcy, Chorwacja, Słowenia, Holandia, Luksemburg) – a my wciąż nie znamy przyczyn braku udziału Polski w tej organizacji. Wiemy, że takie plany były, i to dość zaawansowane. Zapewne jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

Może dużo racji ma internauta "Mixer", który pisze:
"Decyzja o nie przystąpieniu do Eurotransplantu jest wynikiem ich filozofii, zwanej potocznie "psem ogrodnika". To czego sami przeszczepić nie mogą, gdyż zdarza się, że nie ma odpowiedniego biorcy, albo też przeszczepić nie potrafią - nie chcą oddać potrzebującym w innych krajach. To obrzydliwie niemoralne !
Dlatego nic dziwnego, że wiedeńska klinika, po wielu przeszczepach polskich pacjentów, nie mogąc liczyć na jakiekolwiek organy z Polski, powiedziała STOP !!

Z moralnego punktu widzenia całkiem słusznie. Przeszczepianie Polaków ogranicza przeszczepy własnych obywateli. To oczywiste. Oczywiste więc zdawałoby się ofiarowanie do Eurotransplantu (nie koniecznie do Wiednia, ale dla Europejczyków , po prostu) organów, które w Polsce nie mogą być wykorzystane. Ale gdzie tam!!! Polski "pies ogrodnika" ma się dobrze !

Nasi transplantolodzy i zapewne krajowy koordynator ds transplantologii w imię własnych ambicji i interesu własnych klinik, wykluczyli polskich pacjentów z europejskiej solidarności w walce o ich życie.Niech więc wiedzą, że tym samym przejęli na siebie w sposób bezczelnie zadufany, bo bez żadnego pokrycia, odpowiedzialność za życie Kuby i innych, czekających na przeszczepy w Wiedniu.

I niech nam nie gadają, że to "dla dobra polskiej transplantologii" a jeszcze lepiej "dla dobra polskich pacjentów" wykluczyli Polskę z Eurotransplantu. Zrobili tak wyłącznie dla własnego dobrego samopoczucia. Musiało się bardzo nie podobać, że Wiedeń przeszczepia po 100 płuc rocznie, o czym polska gwiazda od przeszczepów płuc nie może nawet pomarzyć. Mimo otrzymania z ministerstwa zdrowia grubych funduszy na Program Przeszczepu Pluc, ostatni i jedyny przeszczep w mukowiscydozie wykonano, jak nam wszystkim wiadomo, w kwietniu ub. roku.

Poltransplant spuścił nareszcie żelazną kurtynę na bałagan w polskiej transplantologii (linki do tekstów o nie wykorzystywaniu organów zamieściłem we wcześniejszych wpisach),

Poltransplant odciął Polskę od Europy (przynajmniej w tej dziedzinie). Ciekawe, jak bardzo rozwinie się teraz polska transplantologia na tym europejskim zadupiu?

Pewne jest natomiast to, że wielu polskich pacjentów nie tylko nie doczeka tutaj przeszczepu, ale jeszcze straci - tak jak Kuba - szansę na przeszczep gdzie indziej. Choć nasz piękny kraj, decyzją powołanej do ratowania życia instytucji - czyli zafajdanego NFZ - nie dołożył do przeszczepu Kuby ani grosza, to jeszcze decyzją zafajdanego Poltransplantu śmie tego młodego człowieka skazać na śmierć, niwecząc akcję setek jego przyjaciół.

Ośmielam się stanowczo zaprotestować przeciwko takim praktykom !! Ośmielam się nazwać to hańbą !! Decyzję wykluczenia Polski z Eurotransplantu (bo nie przystąpienie jest w istocie wykluczeniem się ) nazywam wstecznictwem, cofaniem Polski za żelazną kurtynę, bezczelnością i igraniem z życiem polskich pacjentów !!!"


sobota, 14 stycznia 2012

CBA przyjrzy się rejestrowi korzyści i macherom z AOTM?

Tytuł jest naturalnie prowokacją, bo CBA po historii z kardiochirurgiem dr Mirosławem G. jak ognia będzie unikało kontrowersyjnych tematów. Panowie z Biura wiedzą, że zamachnięcie się na profesorski establishment wywoła natychmiastowy rezonans zaprzyjaźnionych z wampirami hematologii me(n)diów.
Wszak redaktorzy też chorują, wyjeżdżają na "kongresy" sponsorowane przez koncerny farmaceutyczne. Jednak wcale tego nie ujawniają w swoich "rejestrach korzyści".

Miło zatem, że red. Nisztor i red. Kacprzak czytają naszego bloga i zostawiają ślad na papierze. Co będzie dalej z tym kontrowersyjnym tematem, to już inna bajka. Zawsze istnieje ryzyko, że wiceminister zdrowia Andrzej Włodarczyk zachowa się tak ofensywnie, jak w 2007 r., kiedy złożył zawiadomienie o podejrzeniu popełnienie przestępstwa naruszenia tajemnicy lekarskiej na skutek działań CBA w szpitalu MSWiA.

Wtedy według Włodarczyka, który był wówczas "tylko" szefem Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie, kilka tysięcy kart pacjentów z tej placówki nielegalnie trafiło do Biura, a kopie tych dokumentów - do policji.

Nawiasem mówiąc Włodarczyk w sprawie dr. G. nie był/nie jest bezstronny.
Wystarczy poczytać ten reportaż, i ocenić ten fragment:
"Wiele do powiedzenia miał ostatnio dr Andrzej Włodarczyk, wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej i b. wiceminister zdrowia. Jest on od lat wypróbowanym przyjacielem oskarżonego W 2001 r. zasiadał razem ze Zbigniewem Religą w komisji konkursowej, która oceniała kandydaturę doktora Mirosława G. na funkcję ordynatora kliniki kardiochirurgii w szpitalu MSWiA. Oddał głos na dzisiejszego oskarżonego.
Słuchając zeznań tego świadka na sali sądowej odnoszących się do konkursu, można było odnieść wrażenie, że dr Włodarczykowi zależało na przedstawieniu zmarłego profesora Religi w jak najgorszym świetle. Wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej tak tłumaczył (zwracając się do oskarżonego) próbę „utopienia” dr G. jako kandydata na ordynatora przez prof. Religę: - Nie tyle chodziło o pana, tylko o prof. Dziatkowiaka, którego pan był wychowankiem.

Świadek zaznaczył, że gdy Zbigniew Religa został ministrem zdrowia „w środowisku mówiło się, że Ziobro ma na niego wpływ”. Tym tłumaczono sporządzenie przez ministra zdrowia prywatnej opinii biegłego w sprawie śmierci Floriana M., czego z zasady nie należało robić.. Również błędem profesora było wspieranie min. Ziobry w oskarżeniach dr G. na słynnej konferencji w ministerstwie zdrowia w 2007 r. Zostało to źle przyjęte nie tylko w Naczelnej Radzie Lekarskiej, ale i na międzynarodowej konferencji kardiologów w Warszawie; gdy prof. Religa wszedł na mównicę, większość zebranych wyszła z sali.

Dr Andrzej Włodarczyk nie opuścił rekomendowanego przez siebie ordynatora w chwili, gdy funkcjonariusze CBA wyprowadzali go w kajdankach z kliniki. Świadek był jedną z osób, które złożyły poręczenie osobiste za lekarza, gdy ten trafił do aresztu. Okręgowa Izba Lekarska wymogła na prokuraturze (odwołując się od jej pierwotnej decyzji do Sądu Rejonowego dla Warszawy Mokotowa, który uwzględnił zażalenie) zbadanie okoliczności zabrania przez CBA ze szpitala MSWiA przy ulicy Wołoskiej dokumentacji medycznej pacjentów. Chodziło o ponad sześć tysięcy kart.

- Brali na kilogramy. Wywieźli ciężarówkę - alarmował wówczas na gorąco dziennikarzy dr Andrzej Włodarczyk - mogło dojść naruszenia tajemnicy lekarskiej. To zagrożenie dla życia i zdrowia pacjentów. Gdy pacjent powrócił do szpitala, nie byłoby wiadomo, czym był leczony w przeszłości.

CBA broniło się, że działało na polecenie prokuratury, a dokumenty bardzo szybko zostały skserowane i zwrócone do szpitala.

Zeznając w procesie dr G. wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej skorzystał z okazji, aby poruszyć sędziego obrazem dramatycznych skutków oskarżenia kardiochirurga:- Doszło do załamanie polskiej transplantologii i 60-procentowego spadku liczby dawców organów. Mimo upływu już prawie trzech lat od wejścia CBA do szpitala MSWiA, liczba przeszczepów nie wróciła do poziomu sprzed tej sprawy - alarmował świadek.

Dr Andrzej Włodarczyk nakreślił na sali sądowej polityczne tło oskarżenia byłego ordynatora kardiochirurgii o korupcję: - Nieprzypadkowo wzięto za rządów PiS na cel lekarzy jako element korupcyjnego układu trawiącego Polskę. Byliśmy wdzięcznym celem, bo zdrowie, to ważny element polityki państwa, o lekarzom nie chce się płacić, no to wystarczy zrobić z nich łapówkarzy i zabójców. Jeśli państwo podważa zaufanie pacjentów do lekarza, jest to głupota świadcząca, że ktoś ma klapy na oczach - podsumował swoją ocenę. Świadek doszukał się też osobistych motywów postępowania Zbigniewa Ziobry wobec dr G. Mogło tu zaważyć tragiczne wydarzenie z życia b. ministra sprawiedliwości, którego ojciec zmarł po operacji angioplastyki w 2006 r.

-Pan Ziobro ma przekonanie, że śmierć nastąpiła z winy lekarzy - twierdził dr Włodarczyk. - Ten uraz ma już kilkuletnią historię. Podlegle prokuratorowi generalnemu służby CBA długo przygotowywały się do spektakularnego pojawienia się w szpitalu na Wołoskiej.

Jak ujawnił świadek, pół roku przed zatrzymaniem dr G., do Warszawskiej Izby Lekarskiej (wtedy był jej szefem) przyszło dwóch agentów CBA i pytali, czy na ordynatora kardiochirurgii w szpitalu MSWiA są jakieś skargi.

-Odesłałem ich do naszego rzecznika odpowiedzialności dyscyplinarnej. Do mnie nie docierały żadne skargi w kontekście korupcji, ani błędów w sztuce. Mimo to od rzecznika odpowiedzialności dyscyplinarnej służby tajne zabrały bez żadnego pokwitowania całą dokumentację na temat lekarzy z Wołoskiej. Byłem oburzony, również na moich pracowników, że tak łatwo wydali poufną korespondencję dotyczącą chorób pacjentów wraz z dokumentacją medyczną. Zwłaszcza, że od pacjentów docierały do mnie wiadomości, że CBA namawiało ich do obciążania lekarzy.

Pół roku temu dr Andrzej Włodarczyk został wezwany do CBA. - W charakterze świadka - poinformował sąd - ale pytania były jak do oskarżonego: np., czy biorę łapówki od rodzin chorych.

Nie miał trudności z odpowiedzią, gdyż jako współautor lekarskiego kodeksu etyki uzależnianie przez lekarza podjęcia się zabiegu, czy przyjęcia do szpitala od łapówki uważa za „obrzydliwe”

sobota, 7 stycznia 2012

Dobre wrażenie



List prof. dr hab. n. med. Wiesława Wiktora Jędrzejczaka, Kierownika Katedry i Kliniki Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych Centralnego Szpitala Klinicznego AM w Warszawie, konsultanta krajowego w dziedzinie hematologii, kierowany do pacjentów kierowanej przez profesora kliniki.







































List bardzo emocjonalny i na czasie. Czy to sprytny zabieg public relations w stylu "jakim jestem ludzkim profesorem" albo "my, lekarze jestesmy wciąż pod presją i obstrzałem"? Czas pokaże.
Jeżeli Panu Profesorowi WWJ tak bardzo nie podoba się polityka resortu zdrowia, to może powinien zrezygnować ze stanowiska krajowego konsultanta, tym bardziej że nominowany został przez nieudolną Ewę Kopacz?
Nie, on nigdy tego nie zrobi. Nie rezygnuje się ze złotego cielca. Wystarczy szybkie spojrzenie na rejestr korzyści, ujawniony na stronie MZ.

 Kuriozalny jest dopisek w pkt.9 rejestru korzyści profesora Jędrzejczaka "oświadczenie to składam do wyłącznej wiedzy władz AOTM oraz Minizstra Zdrowia i ni ezgadzam się na jakąkolwiek formę podania go do wiadomości publicznej, a jeśli to nastąpi podejmę czynności prawne w stosunku do osób odpowiedzialnych w związku z naruszeniem moich praw osobistych".

To pozostawię bez komentarza. Wnioski należą do Was.